poniedziałek, 27 kwietnia 2020

#4


Jedne z najlepszych moich wspomnień z dzieciństwa to dziadek i jego działka. Nawet teraz gdy o tym myślę, to widzę go uśmiechniętego na ławeczce z nieodłączną lufką z papierosem. Był dla mnie dobry. Na działce mogłam wszystko. Lubiłam z nim być.



Gdy tu przyjechaliśmy wiedziałam, że przyjdzie czas abyśmy także mieli własny ogródek. Było to jedno z tych marzeń, o które byłam całkowicie spokojna. Czekało sobie cichutko i cierpliwie. Nie miałam wątpliwości, że to nastąpi. Czekałam na właściwy moment.



Nasza działka zanim trafiła do nas należała do starszego małżeństwa. Niestety najpierw odeszła ta Pani, a niedługo potem jej mąż. Na miejscu wszędzie odciśnięty jest po nich ślad. Widać, że spędzali tam dużo czasu z wielkiego zamiłowania. Zostawili wszystko tak, jakby mieli zaraz wrócić. Myślę, że jeszcze przez dłuższy czas nie zmienię tam zbyt wiele. W szafkach starannie poukładane ściereczki, szklanki, talerzyki. Mnóstwo narzędzi, stary młynek do kawy, zbiór podkładek od piwa, pudełko szachów...A ogród...Mamy trzy drzewa owocowe: jabłoń, brzoskwinie i chyba gruszę. Trzy krzewy winogron, piękne maliny i truskawki. Mnóstwo kwiatów, wspaniała szklarnia. Dla mnie istny raj.




To, czego najmniej się spodziewałam przyjeżdżając tutaj, to to, jak wielu przyjaznych ludzi tu spotkamy. Ale nie młodych, starsze pokolenie. Mamy fajnych sąsiadów działkowych. Z jednej strony Zigi i Herman. Chcą nam pomagać, zawsze zagadują, mimo, że nie mówimy jeszcze tak dobrze po niemiecku. Z drugiej strony Pan od wody. Doradza, pożycza narzędzia, otwarcie mówi, jak bardzo się cieszy, że tacy młodzi ludzie jak my chcą pracować na działce. Jest jeszcze Dieter, starszy Pan, przyjaciel poprzedniego właściciela działki. Zna jej wszystkie tajemnice, nauczył Leszka przycinać winogron, przyniósł i zasadził ich szczypiorek. Pewnego razu, niespodziewanie chwycił mnie za rękę i uśmiechając się powiedział "dobrze". Jak się okazało jego zmarła przed 4 laty żona była Polką.



Gaja nieustannie dostaje w prezencie słodycze i to nawet od nieznajomych. Choćby na spacerze, uśmiechają się, zagadują i nagle bach, sięgają do kieszeni czy torby i wyciągają czekoladki i machają na pożegnanie. To jest takie miłe. Są swobodni, nigdzie się nie spieszą, bezinteresowni.




I o tym właśnie zawsze marzyłam. O tym by przynależeć, czuć ciepło w sercu, o swobodnym oddechu. Kochać i być kochanym. I tak, to jest robota do zrobienia, to nie spływa na człowieka jak łaska z nieba. Rodzinę się tworzy, każdego dnia, każdym jego okruchem. To są decyzje, wybory. I tu jest wszystko, i śmiech i krzyk, frustracja i wielkie szczęście, bezsilność i moc jakiej nigdy wcześniej nie miałam. Ale przede wszystkim nieważne czy upadamy, ważne, że wstajemy i idziemy dalej.




Każdego wieczora dziękuję za trzy podstawowe rzeczy. Za to, że jesteśmy bezpieczni, za to, że jesteśmy zdrowi i za to,  że jesteśmy razem. Życie lubi zaskakiwać i wcale nie są to oczywiste sprawy. Lubię o tym pamiętać. I faktycznie jest tak, że albo żyjesz tak, jakby wszystko było cudem, albo nic. Czasami gdy rano się budzę, a bardzo jeszcze chciałabym pospać i słyszę pokrzykiwania moich dzieci, wstaję kompletnie nieprzytomna i tak jakby z muchami w nosie, ale wchodzę do kuchni i widzę nasze wieże, bezkres nieba i myślę, do diabła z muchami, życie jest takie piękne!


***

NOTKA DZIEWIARKI

Był plan na biały ażurowy sweterek i nawet go zaczęłam...ale coś było nie tak. Zatęskniłam za szydełkiem i w jednym momencie znalazłam pomysł na kocyk z włóczki, którą kupiłam dawno temu. I robota idzie jak burza. Wykradam każdą wolną chwilę. Nie mam pojęcia kiedy go skończę, ale to nic. Bardzo przyjemnie się go dzierga. Jestem w połowie drogi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz