wtorek, 15 października 2013

ABY NIE ŻAŁOWAĆ...


Natrafiłam ostatnio na historię pewnej kobiety, która postanowiła zapytać ludzi, u których zdiagnozowano śmiertelną chorobę, o to, czy żałują, że czegoś w życiu nie robili. Jak się okazało najczęściej mówili, że nie mieli odwagi żyć tak, jak chcieli, że pracowali zbyt ciężko, że bali się mówić, co czują i że nie dbali o przyjaźń i o swoje szczęście. 



Mam nadzieję, że nigdy nie będę żałować, że bałam się mówić, co czuję i że nie dbałam o przyjaźń. Wiem, że to trudna sztuka, bo najbardziej bolą konsekwencje...Jednak najtrudniej jest chyba żyć tak jak się chce, bo często po prostu nie wiadomo co to znaczy. I czasami bardzo długo czekamy aż zdarzy się coś, co przebudzi nasz umysł. Ale czasami w ogóle się nie zdarza...



Co jakiś czas przychodzi taki moment, że trzeba zaczynać wszystko od nowa. Potrzebne są odpowiedzi na tak wiele trudnych pytań. Czy to czego się chciało jest nadal aktualne? Czy to, co się robi prowadzi w kierunku tego czego pragniemy? I czy to coś jest wciąż takie samo?


To jest konieczne abyśmy mogli się rozwijać, a pod koniec życia nie żałować. Zmiana do tego jest niezbędna, i wiem, że największym drogowskazem jesteśmy my sami i to, co nas przepełnia. 



No właśnie...tylko czy mamy odwagę spojrzeć w siebie aby to dostrzec?





***

poniedziałek, 9 września 2013

MAŁA RZECZ A CIESZY



Czy nie jest tak, że to z drobiazgów składa się nasz świat? Całość nie może być wielka gdyby nie małe jej części ją tworzące. Od drobnych do najdrobniejszych i każda jest istotna. Natura nie pomija niczego dla niej potrzebnego. A my?


Niedość, że sami jesteśmy zbudowani z drobnych części to jeszcze tworzymy coś jeszcze większego...a to, możliwe, że nie jest tym czymś największym, bo najprawdopodobniej jesteśmy tylko kropką we Wszechświecie. Jednak fizycznie, mentalnie, każdego dnia tworzymy. Czując, wypowiadając słowa, wykonując niby nic nieznaczące czynności. No właśnie, niby. 


Czy aby być szczęśliwym potrzebujemy "fajerwerków" czy wystarczy  leniwy dzień z kimś bliskim, zapach jesieni...odkrycie nowego wzoru na szydełko...? :) Świat wokół nas jest jaki jest...wszystko może się zacząć bądź skończyć wraz z decyzją jak chcemy go postrzegać. 



Przeczytałam kiedyś, że nie rozwiązując małych problemów, otwieramy drzwi wielkim tragediom. Tylko idąc można dokądś dojść...Krok za krokiem, nieważne jak dużym, ale stałym, konsekwentnym. Gdy droga jest ważniejsza niż jej cel, czy tempo ma znaczenie?



Opis wykonania znalazłam tutaj 

***

niedziela, 21 lipca 2013

NA POCZĄTEK

Kiedyś usłyszałam, że ponoć nic tak nie pobudza kreatywności jak brak gotówki. Sama nie wiem... Widocznie są dusze artystyczne, które pobudza do działania ambicja i są takie, które do działania zmusza głód żołądka...Ja oczywiście głodem nie przymieram, a i ambicja nie jest dla mnie dobrym doradcą, jednak biorąc pod uwagę jak wiele motków włóczki uzbierałam przez lata robienia planów i projektów, których za nic w świecie nie umiałam skończyć, chociaż oczywiście znajdowałam siły aby zacząć,  wciąż się zastanawiałam, co w końcu zmobilizuje mnie do działania. I chociaż to może się innym wydawać dziwne, to wciąż szukałam powodu, dla którego miałabym cokolwiek robić. Tak jakbym samo robienie nie było wystarczające. 

Mijały lata...Naprawdę. Z jednej strony czułam palącą potrzebę tworzenia, a z drugiej zniechęcenie, poczucie błahości i bezsensu. No bo po co? Tworzyć dla tworzenia? I tak po prostu, nie zarabiać na tym? Strata czasu...Naprawdę tak myślałam. Okazało się, że to, co potrafię w ogóle nie kojarzyło mi się z hobby czy choćby zabawą. Traktowałam to jak obowiązek. Myślałam, jest talent to trzeba go wykorzystać w konkretnym celu, inaczej tylko go marnotrawię. Nieprawdopodobne jak człowiek potrafi błądzić... 

Na szczęście w końcu nastąpił przełom i poczułam jakby ogromny ciężar spadł mi z ramion. Nagle zrozumiałam, że nic nie muszę...że jeżeli tylko będę chciała to mogę już nigdy nie wziać szydełka czy drutów do ręki. Nie muszę kreować, nie muszę tworzyć własnego biznesu, nie muszę nic...Zniknęła presja, zrozumiałam, co mnie blokowało i wtedy pomyślałam, że nie wyobrażam sobie, że mogłabym nie szydełkować...I dopiero wtedy pojawiła się przyjemność.

Tak powstała poducha z włóczki, z której byłam pewna, że nigdy nic nie powstanie. Dlaczego? Przede wszystkim nitka jest cieńka, a ja od zawsze lubowałam się w moherach i grubych wełnach, a tu nagle szydełko nr 2? W życiu...Tak więc połączyłam dwie nitki na szydełko nr 4.
Poduszka składa się z 18 motywów, a wzór na pojedyńczy medalion zaczerpnęłam z mojej ukochanej książki Ireny Koteckiej "Album splotów szydełkowych". Ta książka była w moim rodzinnym domu odkąd pamiętam, a teraz jest w moim i wciąż jest aktualna. Z tym, że dziś wiem, jak z niej korzystać, a kiedyś tylko oglądałam obrazki :)


Praca nad tą poduchą sprawiła mi ogromną przyjemność, wręcz błogość, zwłaszcza, że robiłam ją z myślą o mojej siostrze. Nie pamiętam abym w coś włożyła tyle zaangażowania i serca. To takie odświeżające uczucie...Bezinteresowne. Bardzo potrzebne.